Czy Laos jest bezpieczny?
Przed wyjazdem wiele osób pytało mnie, czy się nie boję. No bo sama, bo na tak długo no i bo tak daleko… Nie, nie bałam się – chociaż w pewnym momencie przez te gadki zaczęłam się zastanawiać… Czy to do końca normalne, tak się nie bać 😉W każdym razie postawiłam na zdrowy rozsądek, podstawowe środki ostrożności – takie których uczą w przedszkolu, typu nie idź za nowo poznaną osobą do jej mieszkania, czy upewnij się trzy razy, że nic nie jedzie, zanim wejdziesz na jezdnię – i do Laosu pojechałam. Sama. Na trzy tygodnie. Czy czułam się bezpiecznie?
Odpowiadając krótko: Tak, czułam się bezpiecznie. Nawet nocą. Co ja mówię, szczególnie nocą – i szczególnie jeśli porównywać do londyńskiego Wood Greenu, którego ulicami miałam wątpliwą przyjemność wracać do domu w środku nocy dosyć regularnie przez jakieś półtora roku.
Ludzie
Jeśli chodzi o ludzi, to na podstawie własnych doświadczeń, uważam Laos za kraj bezpieczny. Nie spotkała mnie ani jedna niemiła sytuacja. Żadnego żebrania, natrętnego wciskania czegokolwiek, nagabywania na ulicy itp. Ci Laotańczycy, którzy pracują w turystyce, są dla przyjezdnych siłą rzeczy mili. Reszta powiedziałabym, ma stosunek obojętny.
Kilka razy zdarzyło się, że ktoś widząc mnie na drałującą w pocie czoła na jednym z kilkunastokilometrowych spacerków, wyraźnie zatroskany oferował podwózkę skuterem lub autem, co było miłe, ale nigdy nie skorzystałam. Na wsiach wzbudzałam zainteresowanie odmiennym wyglądem, ale reakcje były wyłącznie pozytywne: ktoś się uśmiechnął, ktoś pomachał ręką, a jeszcze ktoś inny powiedział cześć. (Na szczęście to nie Indie, aby każdy chciał mieć z Tobą selfie tylko dlatego, że masz jasne oczy :))
W nocy, czy to w Luang Prabang, czy Nong Khiaw, spacerowałam bez najmniejszego strachu. W obu miejscowościach zresztą o zmroku chyba łatwiej spotkać turystę niż miejscowego. Odnoszę wrażenie, że cały Laos kładzie się spać najpóźniej o ósmej wieczorem, aby wstać rześkim i wypoczętym już z pierwszym pianiem koguta czyli najpóźniej o czwartej piętnaście.
Zwierzęta
Jeśli chodzi o zwierzęta, to myślę, że w tej kwestii też się nie ma czego bać. Szanse, że spotkamy coś krwiożerczego są raczej minimalne. Chociaż w sumie mnie to akurat spotkało – ale chodzi tylko o pijawkę 🙂 Na jakieś niedźwiedzie, tygrysy, pantery i yeti w Laosie raczej nie ma co liczyć.
W Tajlandii zdarzało się, że czułam się niekomfortowo ze względu na psy. Zarówno bezpańskie jak i te stróżujące przed domami. Zawsze podnosiły ogromny hałas i biegły w moim kierunku i choć nigdy żaden nawet nie spróbował mnie ugryźć, szczerze je wszystkie znienawidziłam. (Nigdy wcześniej nie bałam się psów). W Laosie problem z psami nie był aż tak wielki. Kilka razy jakiś pies tu czy tam za mną pobiegł, ale jednak te sytuacje zdarzały się zdecydowanie rzadziej niż w Tajlandii.
Choroby
Natomiast wydaje mi się, że nie jest bezpieczne… chorowanie w Laosie. Owszem, zarówno w Luang Prabang jak i w Nong Khiaw widziałam szpitale, ale nie jestem pewna, jaki poziom usług oferują i jak sprawnie dogadałabym się z personelem po angielsku. Słyszałam, że co poważniejsze przypadki odsyłane są do sąsiedniej Tajlandii. Z tego powodu, gdybym na to była matką z małym dzieckiem, przemyślałabym sprawę przed przyjazdem z dziesięć razy. Na szczęście jestem sama, jedynie z moimi głupimi pomysłami 🙂
Nie ma co liczyć, że akurat „mnie żadna choroba nie spotka”, bo „ja nigdy nie choruję” i liczyć na skuteczność tego typu myślenia życzeniowego. Tak właśnie sobie mówiłam JA – przed wyjazdem do Azji oprócz jakichś drobnych przeziębień, nie chorowałam NIGDY. Nie wiedziałam nawet, co to dokładnie są antybiotyki, bo nigdy ich nie brałam. Natomiast odkąd jestem w drodze, REGULARNIE coś mi się zdarza.
W Luang Prabang spędziłam zbyt dużo (choć były to tylko dwie godziny) czasu na słońcu – i kolejne dwa dni w łóżku, cierpiąc na objawy typowe dla udaru słonecznego. Na szczęście obyło się bez wizyty w szpitalu. W Muang Ngoi z kolei ugryzła mnie pijawka – nie wiem czy było to niebezpieczne, w każdym razie z całą pewnością obrzydliwe! Dla mnie więc podstawą są szczepienia i wykupienie dobrego ubezpieczenia. Oba z pewnością pozwalają poczuć się w drodze choć trochę bezpieczniej.
Oczywiście jest to moja subiektywna opinia i nie mogę zagwarantować, że nikomu nic złego w Laosie się nie stanie. Myślę tylko, że strach przed nieznanym nie powinien nas zatrzymywać w spełnianiu swoich marzeń. Szczególnie, gdy jest to strach niczym nieuzasadniony. Jeśli więc marzysz aby obejrzeć wschód słońca z wieży widokowej wysoko nad Nong Khiaw – spakuj czapkę z daszkiem, słoik masła orzechowego, zdrowy rozsądek – i jedź.
Autorką tekstu jest Polka z Londynu, dziennikarka, współwłaścicielka agencji PR MIM Creactions i założycielka bloga UPANDHERE.ROCKS – Magdalena Jeż.Teksty podróżniczki publikowane są również na jej stronie Facebooka.
Photo and text credit: Magdalena Jeż
© Polishchannel.uk 2018
Related Posts
« Waitrose pozbywa się plastikowych toreb Edynburg najbardziej tętniącym życiem szkockim miastem »